Po ok. 10 minutach zatrzymuje się pierwszy samochód, potem drugi. Do Hornindal docieramy bez problemów. Wbrew informacjom czytanym wcześniej na forach podróżowanie stopem po Norwegii nie sprawia większych trudności. Jedziemy bardzo krętą, otoczoną wodą i masywami skalnymi drogą - widok zapiera dech w piersiach.
Trafiamy na gadatliwego kierowcę - dojeżdżając do miasta wiemy już co, gdzie i jak. Informacje okazują się przydatne - w okolicy jest jeden hotelik, ale wybieramy inną pole kempingowe, które o tej porze roku świeci już pustkami.
Zapada zmrok, leje, a nas czeka jeszcze wbijanie śledzi, napinanie linek... Jednak szczęście nas nie opuszcza - znajdujemy zadaszenie, pod którym się rozbijamy- to nasz debiut na norweskiej scenie.
Rano wstajemy dosyć wcześnie, idziemy nad wodę i podziwiamy piękną tęczę(za względu na częste opady zjawisko dosyć powszechne w tej części kraju).
Po złożeniu namiotu idziemy na główną (czytaj-jedyną) drogę. Naszym kolejnym celem jest zobaczenie fiordu Geiranger. Łapanie stopa zajmuje nam ok. 30 sekund, zabieramy się pierwszym samochodem.
Okazuje się że kierowca to sympatyczna Holenderka, która przeprowadziła się w ten region kilka miesięcy wcześniej. Początkowo ma zamiar podrzucić nas tylko kawałek ale po poznaniu naszych planów proponuje nam podwiezienie do miasteczka Hellesylt, z którego odpływa prom płynący przez jeden z najpiękniejszych fiordów w Norwegii-Geigangerfjord.
Po drodze zatrzymujemy się na chwilę-kobieta postanawia zabrać męża na promową wycieczkę przez Geirangerfjord. Niestety, po 10 minutach walenia w drzwi swojego mieszkania poddaje się-facet słucha muzyki tak głośno, że nic nie słyszy.
Ruszamy dalej i po dłuższej chwili jesteśmy w Hellesylt.