Dworzec w Voss jest całkiem spory. Miasteczko, w którym się znaleźliśmy też jest większe od wcześniej odwiedzanych - brak lasów i pól w pobliżu źle rokuje dla naszego snu. W pobliżu dworca znajdujemy kawałek zieleni – brak alternatywy osłabia trochę nasz wzrok- tabliczkę z zakazem rozbijania się zauważamy dopiero rano.
Po przebudzeniu szybko zwijamy swoje bagaże i przenosimy się kilkadziesiąt metrów dalej do stacji benzynowej (czyt. najbliższej bezpłatnej toalety). Prosimy pracownika podładowanie telefonów, ale nie zgadza się. Trochę mnie to dziwi - wiem że wszędzie znajdą się upierdliwi ludzie ale podczas dwumiesięcznych obserwacji zdążyliśmy stwierdzić że w Norwegii(szczególnie w niewielkich miasteczkach) ich odsetek jest naprawdę minimalny. Ale to nic - działające kontakty znajdujemy w toaletach po drugiej stronie stacji.
My sami też ładujemy się pozytywną energią – w końcu czyści, przepakowani , wysuszeni pod suszarką do rąk mamy siły na upolowanie czegoś na śniadanie.