Wchodzimy na pokład. Niepotrzebnie mamy w zanadrzu przygotowane paszporty – nikt nie kwapi się do sprawdzenia naszej tożsamości.
Olbrzymi potwór, który na swoich najniższych piętrach mieści wszelkiej wielkości pojazdy, pożera też nas. Próbujemy wejść na teren jednej z pokładowych restauracji- okazuje się, że brak już miejsc. Usadawiamy się z bagażem na czerwonym dywanie. Na początku trochę kołysze – na szczęście choroba morska nie dotyczy nas. W bezcłowym zaopatrujemy się w dodatkową energię w postaci niezdrowych węglowodanów. Okazuje się to niewystarczające, dlatego idziemy pozwiedzać inne poziomy statku. Znajdujemy bufet oferujący wszelkiego rodzaju napoje, kanapki, przekąski w wysokich cenach. Samym widokiem się jednak nie najemy- inwestujemy w apetycznie wyglądające kanapki i znajdujemy o dziwo wolny stolik z widokiem na morze.
Zaglądamy we wszystkie zakątki – na chwilę wychodzimy na pokład. Morska bryza jest jednak za silna – wiatr zmywa nas szybko do środka. W końcu pierwszy raz w życiu docieramy do Danii.